Ta z pozoru bardzo prosta wskazówka spędzała mi sen z powiek. Broniłam się przed uogólnieniami. Przecież cała książka miała opierać się na mechanizmie opowiadania o biografiach i pojedynczych życiorysach w kontrze do grupy – anonimowej masy osób bez właściwości, która dotychczas występowała jako kontrapunkt dla prawdziwych patriotów i bohaterów. Napisałam wtedy o „onych”:

„opowieść o nich nie składa się wcale z pojedynczych śladów. Nawet jeśli ich biografie są niepełne, często urwane lub pozbawione finału, to tworzą rozbudowany wielogłos. Nazwisk przybywa z roku na rok, a kryjące się za nimi historie to w większości badawcze wyzwanie. I choć budowane są przede wszystkim na podstawie dokumentacji sprawców, to „ich” jest wielu”.

W „Onych” widać doskonale dominację akt policyjnych sądowych, więziennych i obozowych, które ustawiały kolejne rozdziały. Brakuje domowych archiwów, relacji intymnych, a przede wszystkim świadectw osób nieheteronormatywnych. Oczywiście nie oznacza to, że ich nie ma. Widocznie nie udało mi się ich znaleźć. W tej niemocy tkwi nadzieja na przyszłość badań wymagających ciągłego sprawdzania i nadpisywania zamkniętych opowieści, szukania nowych biografii, poddawania pod wątpliwość przyzwyczajeń narracyjnych, że tak było, bo inaczej być nie mogło. Pierwszym z brzegu przykładem jest życiorys Teofila Kosińskiego – jedynego Polaka skazanego na mocy paragrafu 175 penalizującego relacje intymne między mężczyznami, który opowiedział swoją historię wojenną. Po książce Lutz van Dijka „Cholernie mocna miłość” i zbiorze listów Lutza i Teofila wydanym w Niemczech można byłoby uznać, że ta biografia jest zamknięta. Rzecz w tym, że to pozory. To tylko jedna z wielu twarzy Teo. Pewnie nie poznalibyśmy innych jego wcieleń, gdyby nie zaangażowanie rodziny Kosińskiego. Dzięki nim stałam się posiadaczką jego domowego archiwum, w którym – oprócz ulotek, biletów i drobnych zapisków dnia codziennego – zachowały się listy, pocztówki, gazetki i zdjęcia. Jednym słowem: intymne skarby. Obraz Teofila wyłaniający się z tej kolekcji, jest różny od tego zapisanego przez Lutza van Dijka. Teo nadal potrzebuje spisanej biografii.

Queerowanie historii to opowieść o impulsach pojawiających się w życiu osoby badającej. Po publikacji „Onych” osoby czytające obdarzyły mnie zaufaniem wysyłając ślady swoich „domowych odmieńczych historii”. Niektóre z nich to naprawdę osad – drobne wspomnienia o bliskich, o których się mówiło „inaczej”; którzy „byli jak Konopnicka i Dulębianka”; którzy „żyli za granicą, mieli sieć kwiaciarni i nigdy nie mieli stałego partnera”. Zdarzają się również lakoniczne wiadomości zawierające tylko imię i nazwisko. Od ponad roku szukam Natalii Lewickiej z Warszawy. Na pewno została zatrzymana przez warszawską policję kobiecą tuż przed wojną i była podejrzana o „miłość lesbijską”. Nie ma nawet daty urodzenia, ani adresu. Czekam na tę jedną jedyną osobę, która rozpozna Natalię.

Gdyby nie impuls czytelniczy nie miałabym szans na odtworzenie historii Adama z maleńkiej wsi w okolicach Radomia, który, zarówno przed, jak po wojnie, żył otwarcie w kilku relacjach z mężczyznami. Przetrwało jego domowe archiwum – fotografie partnerów, przyjaciół, bliskich – skarb. Gdyby nie świadectwa mieszkańców i ich otwartość ta historia nigdy nie ujrzałaby światła dziennego. To oni zadbali, aby ktoś go zauważył.

Kolejne ślady dotyczą osób interpłciowych i transpłciowych. Witold Smentek zostawił wskazówki w postaci wspomnień, ale niestety tylko francusku. Jego biografia musi ujrzeć światło dzienne. Tylko czemu to trwa tak długo?

Bardzo często odmieńcze życiorysy to opowieści międzynarodowe – na pograniczu. Stąd postulat, aby queerować historię lokalnie; tworzyć narracje wspólne: polsko-niemieckie, słowackie, czeskie, czy ukraińskie. Nie zmienia to faktu, że punktem wyjścia są domowe kolekcje. Sama badając biografię mojej prababki natknęłam się na drobnostkę w opowieści jednej z ciotek. Barbara twierdzi po latach, że jej matka po powrocie z obozu już po wyzwoleniu mieszkała z kobietą i jej dorosłym synem, który w trakcie wojny przestał mówić. Dzielili pokój – żyli obok siebie. Dla kilkuletniej Barbary „ten pan miał w szafie sukienki i spodnie. Nosił je na zmianę, ale wtedy [1946] nikt nie zwracał na to uwagi”.

Ostatni rozdział „Onych” to rozdział krakowski, w którym odmieńcza opowieść pojawia się przez przypadek w większej historii seryjnego mordercy. W tuż powojennej rzeczywistości homoseksualni mężczyźni i osoby queerowe spotykały się w szalecie miejskim na rogu Dietla i Starowiślnej. Ten budynek nie istnieje już od ponad pół wieku, ale po tej społeczności zostały zeznania, pseudonimy, opowieści uchwycone w tej sprawie sądowej. Zaledwie czubek góry lodowej. Reszta pozostaje nadal ukryta. Queerowanie historii to działanie aktywistyczne; to szukanie, opowiadanie i przypominanie. Sprawdźcie raz jeszcze swoje domowe zbiory, stare zdjęcia; zapytajcie bliskich. Pamiętajcie o Natalii Lewickiej. W kolejce czeka Ludwik Bala z Krakowa, Berek Braun z Warszawy i wiele innych osób. To rozbudowany wielogłos. Aby go zapisać, potrzebujemy kronikarzy i kronikarek. Czekamy.

joanna.ostrowska@poczta.krytykapolityczna.pl