Takie miejsce, do którego zawsze można przyjść
Rozmowa z Queerowym Klubem, polonijno-queerową inicjatywą z Kolonii
Queerowy Klub działa na rzecz osób LGBTQIA+ z doświadczeniem polskości i migracji – przede wszystkim tych, które mieszkają w Kolonii, ale nie tylko. Są jedyną polonijno-queerową inicjatywą w Niemczech. Z tego powodu trafiają do nich również osoby z innych miast i takie, które dopiero myślą o wyprowadzce. Działają na przecięciu integracji, wsparcia i reprezentacji queerowej Polonii. Kiedy poruszamy ostatni z tych tematów, Kol natychmiast mówi, że “(...) właśnie – bardzo istotna jest dla nas transkulturalność, budowanie mostu między Niemcami a Polską. I pokazywanie w intersekcjonalny sposób, że polonijna społeczność w Kolonii, dość zresztą spora, to też osoby LGBTQ+ z różnymi historiami i osoby mające polskie korzenie. Ta polska queerowość w Niemczech jest bardziej różnorodna niż się wydaje.” Mateusz wtóruje “Jednym z filarów naszej działalności jest próba uwidaczniania queerowych tematów wśród Polonii, żeby trochę rozbijać i odchodzić od takiej monolitycznej narracji na temat Polaków. Jest ona dość jednowymiarowa, dość stereotypowa, chyba zresztą nie tylko w Niemczech. Chcemy udowadniać i pokazywać, że to błędne postrzeganie, bo my też jesteśmy namiastką reprezentacji Polski, a Polska jest po prostu różnorodna.” To doświadczenie balansowania – między polskością, a próbą odnalezienia miejsca w nowej wspólnocie, jeszcze wielokrotnie pojawi się w trakcie naszego spotkania.
Temat, o którym rozmawiamy, łączy doświadczenia wielu dekad migracji osób LGBTQ+. W marcu 2006 roku niemiecki dziennik taz opublikował artykuł o odbywających się w Berlinie protestach solidarnościowych przeciwko homofobicznej polityce ówczesnego prezydenta Polski, Lecha Kaczyńskiego. Niemcy już wtedy stawały się schronieniem dla polskich gejów i lesbijek. Magdalena Liskowska, pracownica doradztwa studenckiego na Uniwersytecie Humboldta, zauważyła wówczas, że nawet co trzeci młody Polak przyjeżdżający na studia slawistyczne deklaruje swoją homoseksualność. „Jeden z nowych studentów przyszedł do mnie i krzyknął: ‘Magda, Magda, wreszcie mogę powiedzieć, że jestem gejem!’” – wspominała. Tomasz Bączkowski, mieszkający wówczas w Berlinie od dziesięciu lat, również już wtedy potwierdzał, że miasto stało się mekką dla polskiej społeczności LGBTQIA+. „To przede wszystkim młode lesbijki i geje z polskiej prowincji, którzy przyjeżdżają do Berlina. W domu nikt nie wie, że są homoseksualni. Dopiero tutaj mogą otwarcie przyznać się do swojej orientacji” – mówił. Bączkowski szacował, że 30% młodych Polaków przyjeżdżających do Berlina to osoby homoseksualne.[1]
Jak jest teraz? Chociaż ostatnie dwie dekady przyniosły społeczności LGBTQIA+ wiele zmian, niektóre z opowieści Mateusza i Kol przypominają wspomnienia osób, które wyemigrowały lata temu. Mateusz, przywołując początki Queerowego Klubu, opowiada o dystansie osób z Polski do angażowania się w inicjatywę. “W naszych rozmowach wybrzmiewał wątek bycia pomiędzy. Spora część osób nie identyfikuje się do końca z tą wersją polskości, która jest homofobiczna, prawicowa, czy w tym nurcie bardzo konserwatywnym. Często są to osoby z przykrymi historiami i doświadczeniami z Polski, które były jedną z głównych przyczyn ich wyjazdów. Stąd niektóre osoby wręcz unikają polskości w ogóle, bo kojarzy ona im się w jakiś sposób niefajnie.” Kol dopowiada “U mnie potrzeba współbycia z osobami z Polski urodziła się tak naprawdę dopiero po jakichś 7 latach mieszkania w Niemczech. Przeprowadzając się w ogóle na tą polską społeczność nie miałxm[1] ochoty. Przez moje doświadczenia w Polsce totalnie wyparłxm[2] moją polskość i dopiero niedawno udało mi się trochę gdzieś tam na nowo rozpoznać i przyznać się do niej, że ją mam.”
Mimo doświadczania trudności w nawigowaniu po złożonej tożsamości – polskiej, migranckiej, tęczowej – z naszej rozmowy wybrzmiewa radość z tworzenia wspólnoty i uczestniczenia w niej. Jak mówi Mateusz “To moja osobista potrzeba, ale spotykam się z wieloma podobnymi głosami. Często pojawiają się po jakimś wydarzeniu – spotkaniu literackim, drag show, pokazie filmowym. To nie są tylko wydarzenia kulturalne. Zawsze zachęcamy, żeby ze sobą posiedzieć, poprzeżywać wspólnie tę naszą obecność. I wtedy najczęściej pojawiają się takie głosy, że dzięki, że jesteście, że działacie, że to jest ważne. Na pewno dla każdej osoby to trochę indywidualnie, ale jest jakiś rodzaj potrzeby tworzenia wspólnotowości.”
Podobne pragnienie towarzyszyło wcześniejszym pokoleniom migrujących osób, które w nowych miejscach próbowały odtwarzać więzi i budować wspólnoty. Przygotowując się do wywiadu w archiwum berlińskiego Schwules Museum, muzeum poświęconego historii społeczności LGBTQ+, znajduję pudełko wypełnione wycinkami prasowymi, pełne notatek i fotografii wzmiankujących polsko-niemieckie współprace i wydarzenia. Od późnych lat ‘90 polsko-migrancka, queerowa diaspora, budowała tu swój nowy dom. Salony poezji, wystawy sztuki, panele dyskusyjne i odczyty prac naukowych o sytuacji osób LGBTQ+ w Polsce przeplatały się z protestami solidarnościowymi przeciwko kolejnym rządom i ich homofobicznej polityce. Tej, która skłania następne pokolenia do wyprowadzki z kraju. Jak opowiada Mateusz, “po okresie pandemii, jeszcze zanim pojawił się Queerowy Klub, zdecydowanie był napływ osób z Polski do Niemiec. To był jeszcze okres, kiedy rządził PiS. Ja sam w tym czasie wyjechałem z Polski, właśnie z przyczyn homofobicznych. I było trochę kontaktów, odkąd działamy, osób, które planowały się przeprowadzać do Niemiec z tego samego powodu. (...) Faktycznie można zauważyć takie fale. Im bardziej polityka staje się homofobiczna czy queerfobiczna, tym więcej osób rozważa migrację z Polski za granicę.”
Mateusz i Kol podkreślają, że ich obecność w przestrzeni miasta jest budująca i ważna dla nich samych – pojawiają się nie tylko na głównej kolońskiej paradzie równości, ale także na innych wydarzeniach, takich jak Dyke March[2] czy Radical Pride[3] – zawsze z polskimi transparentami i hasłami. To w tych miejscach spotykają się z różnymi obliczami polskości. Podchodzą do nich osoby z doświadczeniem migracji – queerowe, ale też heteroseksualne, które marsz obserwują. I takie, które mają polskie korzenie, ale same nie mówią nawet po polsku lub nigdy w Polsce nie były.
Misją Queerowego Klubu jest nie tylko budowanie społeczności, ale także jej wsparcie. Zapytani o problemy z jakimi spotykają się osoby LGBTQ+ po migracji, wymieniają między innymi barierę językową, poruszanie się po niemieckiej – odmiennej od polskiej – biurokracji i trudność z dostępem do usług, takich jak gabinety lekarskie czy terapeutyczne, przyjazne zarówno osobom polskojęzycznym, jak i tym nieheteronormatywnym i transpłciowym. Opowiadają również o uczuciu “bycia utkwionym pomiędzy” – kiedy nie czuje się przynależności ani do lokalnej społeczności queerowej, ani polonijnej. Szczególnie kiedy ta druga przybiera różne oblicza. “Jest dość duża grupa Polonii, która ma bardzo konserwatywne i prawicowe poglądy, w tym homofobiczne i rasistowskie. Ja sam mam bardzo niefajną historię.” - opowiada Mateusz. “Okazało się, że moimi sąsiadami jest dwóch mężczyzn z Polski, którzy widząc tęczową flagę próbowali podpalić nam mieszkanie. Do tej pory mamy na drzwiach wypalone słowo pedał. I tak naprawdę po tej sytuacji pojawiła się moja niezgoda na to. Miałem takie przemyślenie, że kurczę, wyjechałem z Polski trochę, żeby od tego uciec, a to ciągle mnie dopada. Musiałem przeciwdziałać.”
Mateusz jeszcze przed stworzeniem Queerowego Klubu angażował się w działalność polonijną, wspierając nowo przybyłe osoby w formalnościach, działając w lokalnych kolektywach, a także pracując w komisjach wyborczych. Chociaż wspomina o trudnych doświadczeniach, podkreśla również, że w Kolonii funkcjonują migranckie grupy zorientowane demokratycznie i wspierająco. Te polskie niestety, często z powodu braku styczności z osobami LGBTQ+, nie potrafią realnie wspierać marginalizowanych społeczności. Działalność Queerowego Klubu pomaga to zmieniać. W tym roku podjęli współpracę z Biurem Polonii, dla którego przygotowali w miesiącu dumy edukacyjne materiały. Wspiera ich również miasto i okręg, zapraszające organizację do udziału w lokalnych inicjatywach na rzecz równości i różnorodności.
Zapytani o marzenia, zasypują mnie planami. Kol w tym roku planuje skupić się na organizacji wydarzeń dla osób FLINTA[3] * – kobiet, lesbijek, osób interpłciowych, niebinarnych, transpłciowych i apłciowych. Poza tym liczy na zaangażowanie większej ilości osób w codzienne działania Queerowego Klubu – na razie tworzonego przez trzy osoby. Mateusz z kolei chce sformalizować działania kolektywu jako oficjalnej organizacji polonijnej, aby figurować w rejestrze i reprezentować queerową Polonię na wydarzeniach organizowanych przez polski Sejm i Senat. “Były już trzy takie programy, w których ze wszystkich organizacji polonijnych na całym świecie, tylko my byliśmy reprezentacją osób LGBTQ+. I właśnie z powodu takich formalnych aspektów widoczność jest dla nas ważna, bo jest to kwestia polityczna, żebyśmy byli w statystykach i w rejestrach, żeby nasze działania były widoczne z perspektywy Polski.” – opowiadają. Marzą też o tym by mieć własną przestrzeń. Jak mówi Mateusz „takie miejsce, do którego zawsze będzie można przyjść”. Bo Queerowy Klub nie jest tylko organizacją, ale próbą stworzenia domu – tam, gdzie kiedyś musieli go sobie od nowa wymyślić.
[1] U. Rada, Protest gegen den polnischen Präsidenten, „taz”, 8.03.2006.
[2] Dyke March – marsz równości dedykowany osobom FLINTA: kobietom, lesbijkom, osobom interpłciowym, niebinarnym, transpłciowym i agenderowym
[3] Radical Pride – niekomercyjny, oddolny marsz równości nastawiony na włączenie i różnorodność
Publikacja powstała przy wsparciu n-ost i została sfinansowana w ramach Bildungsagenda NS-Unrecht przez Stiftung Erinnerung, Verantwortung und Zukunft (Fundacja „Pamięć, Odpowiedzialność i Przyszłość”) oraz Bundesministerium der Finanzen (Federalne Ministerstwo Finansów).
Temat, o którym rozmawiamy, łączy doświadczenia wielu dekad migracji osób LGBTQ+. W marcu 2006 roku niemiecki dziennik taz opublikował artykuł o odbywających się w Berlinie protestach solidarnościowych przeciwko homofobicznej polityce ówczesnego prezydenta Polski, Lecha Kaczyńskiego. Niemcy już wtedy stawały się schronieniem dla polskich gejów i lesbijek. Magdalena Liskowska, pracownica doradztwa studenckiego na Uniwersytecie Humboldta, zauważyła wówczas, że nawet co trzeci młody Polak przyjeżdżający na studia slawistyczne deklaruje swoją homoseksualność. „Jeden z nowych studentów przyszedł do mnie i krzyknął: ‘Magda, Magda, wreszcie mogę powiedzieć, że jestem gejem!’” – wspominała. Tomasz Bączkowski, mieszkający wówczas w Berlinie od dziesięciu lat, również już wtedy potwierdzał, że miasto stało się mekką dla polskiej społeczności LGBTQIA+. „To przede wszystkim młode lesbijki i geje z polskiej prowincji, którzy przyjeżdżają do Berlina. W domu nikt nie wie, że są homoseksualni. Dopiero tutaj mogą otwarcie przyznać się do swojej orientacji” – mówił. Bączkowski szacował, że 30% młodych Polaków przyjeżdżających do Berlina to osoby homoseksualne.[1]
Jak jest teraz? Chociaż ostatnie dwie dekady przyniosły społeczności LGBTQIA+ wiele zmian, niektóre z opowieści Mateusza i Kol przypominają wspomnienia osób, które wyemigrowały lata temu. Mateusz, przywołując początki Queerowego Klubu, opowiada o dystansie osób z Polski do angażowania się w inicjatywę. “W naszych rozmowach wybrzmiewał wątek bycia pomiędzy. Spora część osób nie identyfikuje się do końca z tą wersją polskości, która jest homofobiczna, prawicowa, czy w tym nurcie bardzo konserwatywnym. Często są to osoby z przykrymi historiami i doświadczeniami z Polski, które były jedną z głównych przyczyn ich wyjazdów. Stąd niektóre osoby wręcz unikają polskości w ogóle, bo kojarzy ona im się w jakiś sposób niefajnie.” Kol dopowiada “U mnie potrzeba współbycia z osobami z Polski urodziła się tak naprawdę dopiero po jakichś 7 latach mieszkania w Niemczech. Przeprowadzając się w ogóle na tą polską społeczność nie miałxm[1] ochoty. Przez moje doświadczenia w Polsce totalnie wyparłxm[2] moją polskość i dopiero niedawno udało mi się trochę gdzieś tam na nowo rozpoznać i przyznać się do niej, że ją mam.”
Mimo doświadczania trudności w nawigowaniu po złożonej tożsamości – polskiej, migranckiej, tęczowej – z naszej rozmowy wybrzmiewa radość z tworzenia wspólnoty i uczestniczenia w niej. Jak mówi Mateusz “To moja osobista potrzeba, ale spotykam się z wieloma podobnymi głosami. Często pojawiają się po jakimś wydarzeniu – spotkaniu literackim, drag show, pokazie filmowym. To nie są tylko wydarzenia kulturalne. Zawsze zachęcamy, żeby ze sobą posiedzieć, poprzeżywać wspólnie tę naszą obecność. I wtedy najczęściej pojawiają się takie głosy, że dzięki, że jesteście, że działacie, że to jest ważne. Na pewno dla każdej osoby to trochę indywidualnie, ale jest jakiś rodzaj potrzeby tworzenia wspólnotowości.”
Podobne pragnienie towarzyszyło wcześniejszym pokoleniom migrujących osób, które w nowych miejscach próbowały odtwarzać więzi i budować wspólnoty. Przygotowując się do wywiadu w archiwum berlińskiego Schwules Museum, muzeum poświęconego historii społeczności LGBTQ+, znajduję pudełko wypełnione wycinkami prasowymi, pełne notatek i fotografii wzmiankujących polsko-niemieckie współprace i wydarzenia. Od późnych lat ‘90 polsko-migrancka, queerowa diaspora, budowała tu swój nowy dom. Salony poezji, wystawy sztuki, panele dyskusyjne i odczyty prac naukowych o sytuacji osób LGBTQ+ w Polsce przeplatały się z protestami solidarnościowymi przeciwko kolejnym rządom i ich homofobicznej polityce. Tej, która skłania następne pokolenia do wyprowadzki z kraju. Jak opowiada Mateusz, “po okresie pandemii, jeszcze zanim pojawił się Queerowy Klub, zdecydowanie był napływ osób z Polski do Niemiec. To był jeszcze okres, kiedy rządził PiS. Ja sam w tym czasie wyjechałem z Polski, właśnie z przyczyn homofobicznych. I było trochę kontaktów, odkąd działamy, osób, które planowały się przeprowadzać do Niemiec z tego samego powodu. (...) Faktycznie można zauważyć takie fale. Im bardziej polityka staje się homofobiczna czy queerfobiczna, tym więcej osób rozważa migrację z Polski za granicę.”
Mateusz i Kol podkreślają, że ich obecność w przestrzeni miasta jest budująca i ważna dla nich samych – pojawiają się nie tylko na głównej kolońskiej paradzie równości, ale także na innych wydarzeniach, takich jak Dyke March[2] czy Radical Pride[3] – zawsze z polskimi transparentami i hasłami. To w tych miejscach spotykają się z różnymi obliczami polskości. Podchodzą do nich osoby z doświadczeniem migracji – queerowe, ale też heteroseksualne, które marsz obserwują. I takie, które mają polskie korzenie, ale same nie mówią nawet po polsku lub nigdy w Polsce nie były.
Misją Queerowego Klubu jest nie tylko budowanie społeczności, ale także jej wsparcie. Zapytani o problemy z jakimi spotykają się osoby LGBTQ+ po migracji, wymieniają między innymi barierę językową, poruszanie się po niemieckiej – odmiennej od polskiej – biurokracji i trudność z dostępem do usług, takich jak gabinety lekarskie czy terapeutyczne, przyjazne zarówno osobom polskojęzycznym, jak i tym nieheteronormatywnym i transpłciowym. Opowiadają również o uczuciu “bycia utkwionym pomiędzy” – kiedy nie czuje się przynależności ani do lokalnej społeczności queerowej, ani polonijnej. Szczególnie kiedy ta druga przybiera różne oblicza. “Jest dość duża grupa Polonii, która ma bardzo konserwatywne i prawicowe poglądy, w tym homofobiczne i rasistowskie. Ja sam mam bardzo niefajną historię.” - opowiada Mateusz. “Okazało się, że moimi sąsiadami jest dwóch mężczyzn z Polski, którzy widząc tęczową flagę próbowali podpalić nam mieszkanie. Do tej pory mamy na drzwiach wypalone słowo pedał. I tak naprawdę po tej sytuacji pojawiła się moja niezgoda na to. Miałem takie przemyślenie, że kurczę, wyjechałem z Polski trochę, żeby od tego uciec, a to ciągle mnie dopada. Musiałem przeciwdziałać.”
Mateusz jeszcze przed stworzeniem Queerowego Klubu angażował się w działalność polonijną, wspierając nowo przybyłe osoby w formalnościach, działając w lokalnych kolektywach, a także pracując w komisjach wyborczych. Chociaż wspomina o trudnych doświadczeniach, podkreśla również, że w Kolonii funkcjonują migranckie grupy zorientowane demokratycznie i wspierająco. Te polskie niestety, często z powodu braku styczności z osobami LGBTQ+, nie potrafią realnie wspierać marginalizowanych społeczności. Działalność Queerowego Klubu pomaga to zmieniać. W tym roku podjęli współpracę z Biurem Polonii, dla którego przygotowali w miesiącu dumy edukacyjne materiały. Wspiera ich również miasto i okręg, zapraszające organizację do udziału w lokalnych inicjatywach na rzecz równości i różnorodności.
Zapytani o marzenia, zasypują mnie planami. Kol w tym roku planuje skupić się na organizacji wydarzeń dla osób FLINTA[3] * – kobiet, lesbijek, osób interpłciowych, niebinarnych, transpłciowych i apłciowych. Poza tym liczy na zaangażowanie większej ilości osób w codzienne działania Queerowego Klubu – na razie tworzonego przez trzy osoby. Mateusz z kolei chce sformalizować działania kolektywu jako oficjalnej organizacji polonijnej, aby figurować w rejestrze i reprezentować queerową Polonię na wydarzeniach organizowanych przez polski Sejm i Senat. “Były już trzy takie programy, w których ze wszystkich organizacji polonijnych na całym świecie, tylko my byliśmy reprezentacją osób LGBTQ+. I właśnie z powodu takich formalnych aspektów widoczność jest dla nas ważna, bo jest to kwestia polityczna, żebyśmy byli w statystykach i w rejestrach, żeby nasze działania były widoczne z perspektywy Polski.” – opowiadają. Marzą też o tym by mieć własną przestrzeń. Jak mówi Mateusz „takie miejsce, do którego zawsze będzie można przyjść”. Bo Queerowy Klub nie jest tylko organizacją, ale próbą stworzenia domu – tam, gdzie kiedyś musieli go sobie od nowa wymyślić.
[1] U. Rada, Protest gegen den polnischen Präsidenten, „taz”, 8.03.2006.
[2] Dyke March – marsz równości dedykowany osobom FLINTA: kobietom, lesbijkom, osobom interpłciowym, niebinarnym, transpłciowym i agenderowym
[3] Radical Pride – niekomercyjny, oddolny marsz równości nastawiony na włączenie i różnorodność
Publikacja powstała przy wsparciu n-ost i została sfinansowana w ramach Bildungsagenda NS-Unrecht przez Stiftung Erinnerung, Verantwortung und Zukunft (Fundacja „Pamięć, Odpowiedzialność i Przyszłość”) oraz Bundesministerium der Finanzen (Federalne Ministerstwo Finansów).