W 2024 roku życzę sobie i Wam byśmy były niewygodne
Ali Kopacz o queerowej radości
2023 nie był pod tym względem inny – ogromna ilość wywiadów, reportaży, projektów czy takich książek jak np. ta Mai Heban „Godność, proszę” czy Koli Kluczyk „Niech żyją k*rwy”, gdzie osoby queerowe zabierają głos w swojej własnej sprawie. Do mainstreamu przedzierają się w końcu odważne i radykalne głosy osób z grup dyskryminowanych, które otwarcie i bez przepraszania domagają się całego życia.
Bo widoczność - choć ważna - to nie każda tak samo dobrze nam służy. Kiedy przeglądam najpopularniejsze tygodniki, oglądam programy telewizyjne, dotyczące transpłciowości, zauważam jednowymiarowość i normatywność tych opisów. Nie jest ważne, czy mowa o mediach konserwatywnych czy tych liberalnych i pozornie otwartych - trudno nie zauważyć, że doświadczenie transpłciowości w nich przedstawiane jest zawsze wyjątkowo bolesne i traumatyczne. W gazetach na potęgę pojawiają się wywiady i teksty opowiadające o trudnym dzieciństwie, traumatycznych coming outach i upokarzającym procesie tranzycji. Z każdej strony bombardują nas statystyki dotyczące ilości samobójstw i prób samobójczych, odsetkach osób transpłciowych z depresją, stanami lękowymi, zaburzeniami odżywiania. Autorzy książek i filmów z transpłciowymi bohaterami prześcigają się w ilości traum, których osoba bohaterska doświadcza wraz z trwaniem historii.
Książki zbierające doświadczenia osób queerowych to zbyt często historie o fetyszyzowanych: bólu, odrzuceniu i dyskryminacji. Widzę to szczególnie, kiedy udzielam wywiadów - jestem pytany o dzieciństwo, o to czy rodzice mnie akceptują, czy spotykają mnie nieprzyjemne sytuacje w związku z moją tożsamością, czy ktoś mnie pobił. To nie jest tak, że ja chcę opowiadać o tym jakie moje życie jest chujowe. Nie jest, ale takich opowieści się ode mnie oczekuje. Pytania podczas wywiadów są nakierowane na to by pokazać mnie jako osobę straumatyzowaną, skrzywdzoną przez życie i społeczeństwo. Opinia publiczna pochyla się nad biednym queerem.
Od osoby transpłciowej oczekuje się cierpienia. Mam być „urodzony w złym ciele” i „jak motyl chcieć się z niego wydostać”. Podkreślana w tych relacjach jest desperacja, mamy chcieć zrobić wszystko, aby się z tych „złych” ciał wydostać. To nie tylko przekazy medialne, słyszymy to też od naszych lekarzy. Musimy udokumentowanym cierpieniem zasłużyć na litość cisheteronormatywnego społeczeństwa. Jeśli nasze świadectwo będzie wystarczająco poruszające, być może pozwolą nam żyć, być może tym razem nie pomylą naszych zaimków, nie zwrócą się do nas dednejmem, pozwolą na tranzycję, nie będą poniżać. Być może pozwolą nam żyć, jeżeli odpowiednio uniżenie podziękujemy za tę litość.
To nie jest tak, że nasze życie jest usłane różami. Każdy i każda z nas w swoim życiu napotyka masę trudności, być może statystycznie nieco więcej niż inni. Od życia w nietolerancyjnym społeczeństwie, poprzez drogi i upokarzający proces tranzycji, aż po polityczną nagonkę, przemoc i hejt - to nie są łatwe rzeczy. Ale przedstawianie transpłciowości jedynie w kategoriach strachu, bólu i śmierci, przedstawianie osób trans jako Tych, Które Cierpią, zamyka nas jako społeczność na różnorodność naszych doświadczeń. Poza tym, co trudne, mamy przecież masę opowieści o radości, solidarności, pomocy wzajemnej i zwyczajnym, ciepłym dobrym życiu. Pomijanie ich okalecza nas jako społeczność, a w szerszym społeczeństwie ogranicza miejsce dla tych z nas, które na przykład dysforii nie doświadczają, a tranzycję robią dlatego, że po niej będzie im po prostu lepiej. Tranzycja staje się czymś jednolitym, tak jak mityczna „operacja” – i nie ma miejsca na rozpoznanie, jak wieloetapowy i zależny od potrzeb osoby jest to proces.
Musimy cierpieć i musimy pragnąć być „normalni” – pragnąć być cis. Jeżeli zasłużymy, być może punktami cierpienia będziemy mogli zapłacić za przywilej wydania dzięsiątków tysięcy złotych na wszystkie konieczne zabiegi upodabniające nas do osób cis. A ja kocham bycie pedałem. I wcale nie chcę być ani cis, ani hetero.
Bo prawda jest taka, że w społeczeństwie rządzonym przez cis hetero białych mężczyzn brak jest zaufania do osób queerowych, osób pracujących seksualnie, kobiet czy osób z innych mniejszości. Nie wierzy się nam, że potrafimy podjąć odpowiednią dla nas decyzję – dlatego poprzez zakaz aborcji czy skomplikowany proces tranzycji chce się nas ochronić przed żalem. Jesteśmy upupiane, traktowane jak dzieci, które trzeba chronić przed konsekwencjami ich własnych działań.
Tylko, ze ja nie chce tak żyć. Nie chce by moje życie polegało na zbieraniu punktów nieszczęścia i fetyszyzowaniu moich traum. Nie chcę wpisywać się w stereotyp „pięknego motyla żyjącego w kokonie” i sprawiać, że cis społeczeństwo będzie mogło poklepać się po ramieniu i powiedzieć sobie, że robi dobrą robotę - przecież do nas nie strzela, chroni mnie tylko przede mną samym.
Zdradzę Wam sekret: dla mnie bycie trans to dużo więcej niż dysforia i cierpienie. To doświadczanie radości, euforii płciowej – czasami tak silnej, że zapiera mi dech w piersiach. To obezwładniające uczucie radości, łzy w oczach, gdy ktoś użyje odpowiednich zaimków. To ogromny spokój i poczucie spełnienia, gdy myślę, że w końcu mogę być sobą. W końcu, po tylu latach.
Bycie niecis to dla mnie też doświadczanie tego ogromu wsparcia jakie płynie od queerowej społeczności. Szczególnie rok po wyjściu z więzienia i próbie samobójczej jest to dla mnie wręcz namacalne. Ludzie sami zrobili zrzutkę na moje potrzeby – w parę dni udało się uzbierać ponad 11 tysięcy, dzięki czemu wychodząc z więzienia miałom poczucie, że jestem zaopiekowany z każdej możliwej strony.
Bycie osobą queerową sprawiło, że jestem w tym miejscu gdzie jestem i przysięgam, że nie zamieniłobym tego na nic innego. Nie chcę być cis! Jestem z moją tożsamością naprawdę, naprawdę szczęśliwy. Bycie osobą queerową miało wpływ na wybór mojej ścieżki zawodowej, na to jakimi ludźmi się teraz otaczam, na to jaką osobę partnerską mam i nawet gdybym miał opcję to zmienić to nigdy bym tego nie zrobił.
W 2024 roku życzę sobie i Wam byśmy były niewygodne, kontrowersyjne, zmuszały do myślenia oraz podważały to, co ustalone i przez to przezroczyste. Żebyśmy w obliczu zmiany władzy nie dały się zwieść i nie zamieniły naszych radykalnych postulatów na rzucane przez rządzących ochłapy. Zebyśmy nie zadowalały się podstawami w obawie, że zbytnią radykalnością zniechęcimy do siebie sojuszników. I żebyśmy nie zapominały, że chcemy całego życia i niczego mniej.
Bo widoczność - choć ważna - to nie każda tak samo dobrze nam służy. Kiedy przeglądam najpopularniejsze tygodniki, oglądam programy telewizyjne, dotyczące transpłciowości, zauważam jednowymiarowość i normatywność tych opisów. Nie jest ważne, czy mowa o mediach konserwatywnych czy tych liberalnych i pozornie otwartych - trudno nie zauważyć, że doświadczenie transpłciowości w nich przedstawiane jest zawsze wyjątkowo bolesne i traumatyczne. W gazetach na potęgę pojawiają się wywiady i teksty opowiadające o trudnym dzieciństwie, traumatycznych coming outach i upokarzającym procesie tranzycji. Z każdej strony bombardują nas statystyki dotyczące ilości samobójstw i prób samobójczych, odsetkach osób transpłciowych z depresją, stanami lękowymi, zaburzeniami odżywiania. Autorzy książek i filmów z transpłciowymi bohaterami prześcigają się w ilości traum, których osoba bohaterska doświadcza wraz z trwaniem historii.
Książki zbierające doświadczenia osób queerowych to zbyt często historie o fetyszyzowanych: bólu, odrzuceniu i dyskryminacji. Widzę to szczególnie, kiedy udzielam wywiadów - jestem pytany o dzieciństwo, o to czy rodzice mnie akceptują, czy spotykają mnie nieprzyjemne sytuacje w związku z moją tożsamością, czy ktoś mnie pobił. To nie jest tak, że ja chcę opowiadać o tym jakie moje życie jest chujowe. Nie jest, ale takich opowieści się ode mnie oczekuje. Pytania podczas wywiadów są nakierowane na to by pokazać mnie jako osobę straumatyzowaną, skrzywdzoną przez życie i społeczeństwo. Opinia publiczna pochyla się nad biednym queerem.
Od osoby transpłciowej oczekuje się cierpienia. Mam być „urodzony w złym ciele” i „jak motyl chcieć się z niego wydostać”. Podkreślana w tych relacjach jest desperacja, mamy chcieć zrobić wszystko, aby się z tych „złych” ciał wydostać. To nie tylko przekazy medialne, słyszymy to też od naszych lekarzy. Musimy udokumentowanym cierpieniem zasłużyć na litość cisheteronormatywnego społeczeństwa. Jeśli nasze świadectwo będzie wystarczająco poruszające, być może pozwolą nam żyć, być może tym razem nie pomylą naszych zaimków, nie zwrócą się do nas dednejmem, pozwolą na tranzycję, nie będą poniżać. Być może pozwolą nam żyć, jeżeli odpowiednio uniżenie podziękujemy za tę litość.
To nie jest tak, że nasze życie jest usłane różami. Każdy i każda z nas w swoim życiu napotyka masę trudności, być może statystycznie nieco więcej niż inni. Od życia w nietolerancyjnym społeczeństwie, poprzez drogi i upokarzający proces tranzycji, aż po polityczną nagonkę, przemoc i hejt - to nie są łatwe rzeczy. Ale przedstawianie transpłciowości jedynie w kategoriach strachu, bólu i śmierci, przedstawianie osób trans jako Tych, Które Cierpią, zamyka nas jako społeczność na różnorodność naszych doświadczeń. Poza tym, co trudne, mamy przecież masę opowieści o radości, solidarności, pomocy wzajemnej i zwyczajnym, ciepłym dobrym życiu. Pomijanie ich okalecza nas jako społeczność, a w szerszym społeczeństwie ogranicza miejsce dla tych z nas, które na przykład dysforii nie doświadczają, a tranzycję robią dlatego, że po niej będzie im po prostu lepiej. Tranzycja staje się czymś jednolitym, tak jak mityczna „operacja” – i nie ma miejsca na rozpoznanie, jak wieloetapowy i zależny od potrzeb osoby jest to proces.
Musimy cierpieć i musimy pragnąć być „normalni” – pragnąć być cis. Jeżeli zasłużymy, być może punktami cierpienia będziemy mogli zapłacić za przywilej wydania dzięsiątków tysięcy złotych na wszystkie konieczne zabiegi upodabniające nas do osób cis. A ja kocham bycie pedałem. I wcale nie chcę być ani cis, ani hetero.
Bo prawda jest taka, że w społeczeństwie rządzonym przez cis hetero białych mężczyzn brak jest zaufania do osób queerowych, osób pracujących seksualnie, kobiet czy osób z innych mniejszości. Nie wierzy się nam, że potrafimy podjąć odpowiednią dla nas decyzję – dlatego poprzez zakaz aborcji czy skomplikowany proces tranzycji chce się nas ochronić przed żalem. Jesteśmy upupiane, traktowane jak dzieci, które trzeba chronić przed konsekwencjami ich własnych działań.
Tylko, ze ja nie chce tak żyć. Nie chce by moje życie polegało na zbieraniu punktów nieszczęścia i fetyszyzowaniu moich traum. Nie chcę wpisywać się w stereotyp „pięknego motyla żyjącego w kokonie” i sprawiać, że cis społeczeństwo będzie mogło poklepać się po ramieniu i powiedzieć sobie, że robi dobrą robotę - przecież do nas nie strzela, chroni mnie tylko przede mną samym.
Zdradzę Wam sekret: dla mnie bycie trans to dużo więcej niż dysforia i cierpienie. To doświadczanie radości, euforii płciowej – czasami tak silnej, że zapiera mi dech w piersiach. To obezwładniające uczucie radości, łzy w oczach, gdy ktoś użyje odpowiednich zaimków. To ogromny spokój i poczucie spełnienia, gdy myślę, że w końcu mogę być sobą. W końcu, po tylu latach.
Bycie niecis to dla mnie też doświadczanie tego ogromu wsparcia jakie płynie od queerowej społeczności. Szczególnie rok po wyjściu z więzienia i próbie samobójczej jest to dla mnie wręcz namacalne. Ludzie sami zrobili zrzutkę na moje potrzeby – w parę dni udało się uzbierać ponad 11 tysięcy, dzięki czemu wychodząc z więzienia miałom poczucie, że jestem zaopiekowany z każdej możliwej strony.
Bycie osobą queerową sprawiło, że jestem w tym miejscu gdzie jestem i przysięgam, że nie zamieniłobym tego na nic innego. Nie chcę być cis! Jestem z moją tożsamością naprawdę, naprawdę szczęśliwy. Bycie osobą queerową miało wpływ na wybór mojej ścieżki zawodowej, na to jakimi ludźmi się teraz otaczam, na to jaką osobę partnerską mam i nawet gdybym miał opcję to zmienić to nigdy bym tego nie zrobił.
W 2024 roku życzę sobie i Wam byśmy były niewygodne, kontrowersyjne, zmuszały do myślenia oraz podważały to, co ustalone i przez to przezroczyste. Żebyśmy w obliczu zmiany władzy nie dały się zwieść i nie zamieniły naszych radykalnych postulatów na rzucane przez rządzących ochłapy. Zebyśmy nie zadowalały się podstawami w obawie, że zbytnią radykalnością zniechęcimy do siebie sojuszników. I żebyśmy nie zapominały, że chcemy całego życia i niczego mniej.