Klaudia Bobela: Czym zajmujecie się w Funduszu dla Odmiany?

Kuba Adamczyk: W Funduszu jestem już dwa lata. Przez długi czas zajmowałem się komunikacją, a w tym momencie zajmuję się społecznościami w bardzo szerokim znaczeniu, czyli od osób i grup, które biorą udział w naszych programach grantowych, po budowanie programów wsparcia dla osób, które nie dostały od nas grantu.

Gosia Maciejewska: Jestem członkinią zarządu Funduszu dla Odmiany, jestem też jego współzałożycielką razem z Olą Muzińską, która była pomysłodawczynią Funduszu. Od zeszłego roku jesteśmy także organizacją pożytku publicznego i w tym roku można wspierać nas, przekazując 1,5 proc. podatku.

W całej Polsce są osoby, które chcą działać na rzecz społeczności LGBT+ w swoim otoczeniu. Są grupy, inicjatywy, które często nie mają dostępu do pieniędzy, które najczęściej wpływają z dużych funduszy do wielkich miast i nie rozchodzą się dalej. Pomyślałyśmy sobie, że chcemy stworzyć mechanizm, który będzie polegał na przekazywaniu pieniędzy inicjatywom z mniejszych miejscowości, ale też na ich własnych zasadach. Potrzeby wielkich miast mogą być różne od tych, które są w mniejszych społecznościach, np. w wielkim mieście jest większa anonimowość, przez co łatwiej się jest skrzyknąć i zdobyć pieniądze od różnych instytucji czy biznesu.

Wasza działalność opiera się głównie na przyznawaniu grantów na lokalne działania aktywistyczne. Na jakiej zasadzie je przyznajecie?

Gosia: Inspirując się Funduszem Feministycznym, postanowiłyśmy, że zastosujemy mechanizm oceny partycypacyjnej, czyli zapraszamy inicjatywy formalne i nieformalne — stowarzyszenia, fundacje, kolektywy, różne inicjatywy, które przychodzą do nas z jakimś gotowym pomysłem na wspieranie społeczności LGBT+ w mniejszych miejscowościach.

Kuba: Osoby wysyłają do nas pomysły, my robimy wstępną ocenę formalną. Po czym dzielimy je na grupy, na tzw. koszyki, i osoby zgłaszające projekty wzajemnie oceniają swoje pomysły — nazywamy ten etap oceną społecznościową. Oprócz tego grupy wzajemnie dają sobie informację zwrotną, na zasadzie co im się podobało, co się nie podobało, za co przyznano punkty tak, a nie inaczej. Przy każdym konkursie grantowym powołujemy Panel Społecznościowy, do którego zapraszamy Odmieniaczy i Odmieniaczki z poprzednich edycji, osoby eksperckie, które działają w ruchu od lat i osoby, które są naszymi darczyńcami i darczyńczyniami. Przed rozpoczęciem naboru Panel Społecznościowy wyznacza priorytety konkursu. Po ocenie społecznościowej prosimy Panel Społecznościowy o pomoc, szczególnie w wypadkach, gdy wybór grup nie pokrywa się z priorytetami konkursu. Tak powstaje lista inicjatyw, które otrzymują granty. To nie Fundusz decyduje, komu i na co przyznawać pieniądze, robi to społeczność.

Queerowe Podkarpacie - działanie Róża Kasprzyckiego - Odmieniacza Funduszu dla Odmiany
Queerowe Podkarpacie - działanie Róża Kasprzyckiego - Odmieniacza Funduszu dla Odmiany

Gosia: Skupiamy się na działaniu w mniejszych miejscowościach i wsiach, w których nie dzieje się nic queerowego lub dzieje się niewiele. Kiedy Panel Społecznościowy ma do oceny dwa wnioski, a nie mamy odpowiednio dużo pieniędzy, żeby obdarować obydwa, wtedy Panel bierze pod uwagę priorytety: wielkość miejscowości, ofertę działań dla naszej społeczności, mniejszości w naszej mniejszości, np. osoby transpłciowe czy aseksualne, oraz dyskryminację krzyżową, czyli dyskryminację z więcej niż jednej przesłanki. Na przykład, kiedy ktoś jest lesbijką i ma dziecko albo żyje na wsi, czy jest osobą z niepełnosprawnością.

Przyznajecie granty raz do roku, czy dopiero wtedy kiedy uzbieracie konkretną sumę pieniędzy?

Gosia: Do tej pory to było tak, że przyznawałyśmy granty, kiedy uzbierałyśmy odpowiednio dużo pieniędzy, ale dążymy do tego, żeby były przyznawane raz do roku. Mamy nadzieję, że już wkrótce tak będzie.

Od niedawna współpracujemy także z Koalicją Miast Maszerujących, z którą stworzyliśmy Fundusz Miast Maszerujących. Działamy w nim na rzecz mniejszych wydarzeń, czyli na przykład miejsc, gdzie marsze dopiero startują lub mają problem finansowy i są w kryzysie.

Jakiego typu projekty się najczęściej pojawiają? Jakie potrzeby najczęściej są zgłaszane przez lokalne społeczności LGBT+?

Kuba: Są różne, bardzo różne. Najprościej mogę powiedzieć, że określiliśmy kilka grup, w których możemy mniej więcej umieścić te potrzeby i są to rzeczy związane z edukacją, działania społecznościowe i budowanie wspólnoty, działania pomocowe, queerowa sztuka i wzmacnianie grup liderów i liderek. Nie ma w tym jednego takiego wzoru, według którego moglibyśmy powiedzieć, że jakichś projektów jest więcej lub mniej.

Gosia: Te potrzeby po prostu się zmieniają w zależności od tego, jaka jest sytuacja w społeczności, zaś same pomysły są najróżniejsze. W ostatnich konkursach zauważyłyśmy, że grupy przy ocenie społecznościowej stawiały na działania pomocowe. Jedną z naszych wartości jest różnorodność, więc staramy się widzieć najróżniejsze działania i pomysły — od zaproszenia osób LGBT+ na spotkanie Koła Gospodyń Wiejskich, po działania queerowej kultury w Poznaniu czy Lublinie.

Ważne jest też dla nas, aby osoby się sieciowały między sobą, to jest niezwykle wzmacniające — zgłosić inicjatywę z małej miejscowości i zobaczyć się pośród innych podobnych z całej Polski. Myślę, że to inspiruje i niesie nadzieję, że ta zmiana jest dzisiaj, że Polska się zmienia. To nie jest tak, że temat osób queerowych jest obecny tylko w dużych miastach. Już tak nie jest.
Co waszym zdaniem jest potrzebne, aby robić lokalnie queerowy aktywizm?

Kuba: Najczęściej jest to kwestia pieniędzy, ale też nie zawsze. Czasami potrzebne jest coś w rodzaju afiliacji, czyli wiemy, że są osoby chętne do działania i nie potrzebują pieniędzy, tylko wsparcia merytorycznego. Do tej pory mówiliśmy o programie Granty dla Odmiany, a w funduszu mamy też program Odmienianie krok po kroku, właśnie dla osób indywidualnych.

Gosia: Takie osoby uczą się budowania społeczności wokół siebie, rzecznictwa lokalnego, do kogo się zwrócić czy to o pieniądze, czy o jakieś zgody, jak budować sojusze w społeczności. Uczą się też, jak się nie wypalić, to też jest bardzo ważne. Regularnie do tego indywidualnego programu zgłaszają się osoby sojusznicze, które mają jakiś pomysł, ale boją się same wyjść z inicjatywą. Dbamy o to, aby miały taki podstawowy warsztat językowy, zdobyły pigułkę wiedzy o osobach LGBT+ i działały w takim dobrym, inkluzywnym duchu sojusznictwa. Zgłasza się do nas dużo osób sojuszniczych, bo często jest im łatwiej podjąć działania w małych społecznościach. Często są to lokalne liderki, które aktywnie robią działania w swoim regionie, ale chciałyby także zrobić coś dla osób LGBT+.

Kuba: Nierzadko zgłaszają się do nas osoby z jakiejś wsi, które otwarcie mówią o tym, że chcą być przygotowane na wypadek, kiedy ktoś we wsi się wyoutuje, żeby wiedziały, jak powinny reagować, jak mogą wspierać taką osobę.

I jak ta zmiana lokalnie wygląda, co was najbardziej zaskoczyło? Czy pojawiły się jakieś projekty, których normalnie byście nie połączyli z queerowym aktywizmem?

Gosia: Do pierwszego konkursu zgłosiła się Maria Jaszczyk z Nowin k. Złotowa. Jej pomysł, energia i to, kim w ogóle jest pani Maria, kompletnie nas zaskoczyły. Ona sama przeszła ogromną przemianę i ogromną przemianę przeszła jej wieś i cała społeczność. Pani Maria jest emerytowaną nauczycielką, osobą bardzo wierzącą, która zmieniła podejście do osób LGBT+ w swoim regionie. Stała się naszą lokalną działaczką na rzecz społeczności i doprowadziła do tego, że w każdej szkole w Złotowie jest co najmniej jeden nauczyciel lub nauczycielka, będący w stanie zaopiekować się w szkole młodzieżą, która wyoutuje się jako LGBT+. Poza tym zaprosiła do siebie działaczki z Fundacji Wiara i Tęcza i zorganizowała lepienie świec, podczas spotkania gminnego dla lokalnej społeczności. Mimochodem rozmawiali o osobach LGBT+, o społeczności, tak na zasadzie szukania podobieństw, bo w taki sposób łatwiej jest ten temat poznać i zmierzyć się z własnymi stereotypami i lękami.

Takim przykładem jest też Krysia Pawlik z Wygnanki, to jest malutka wieś na pograniczu Podlasia i województwa lubelskiego. Krysia nas zaprosiła na spotkanie, o którym mieszkańcy i mieszkanki miejscowości wiedzieli, że właśnie spotkają tam osoby LGBT+ i będą mogły z nami swobodnie porozmawiać. Często nie ma takiego pretekstu, żeby tak po prostu porozmawiać o naszej społeczności, zapytać o coś, wyjaśnić zawiłe kwestie. A my mamy gotowość do przekazywania wiedzy i odpowiadania na różne, trudne pytania.

Kuba: Jestem za każdym razem zaskoczony ilością pomysłów i pełnym ich spektrum. I tak jak Gosia wymieniła działania Krysi i Marii na wsi, tak mnie na przykład bardzo cieszą pierwsze działania w Krośnie, Tarnowie, czy w Legnicy, rozpoczęte wewnętrznie przez bardzo małe grupy osób. Takim przykładem jest Legnica, gdzie grupa osób chciała zrobić coś dla swojej społeczności, żeby powoli ją rozbudowywać i żeby osoby się po prostu spotykały na wieczorach filmowych, rozmawiając o queerowym kinie. Później te rozmowy przechodziły na społeczne tematy, na to jak można działać, a z czasem te osoby zaczęły wychodzić w przestrzeń miejską. Z takich spotkań społecznościowych, wewnętrznych, zrodziła się grupa, która buduje lokalną społeczność w Legnicy, gdzie do tej pory nic się nie działo. To jest naprawdę niesamowite.

Jeździcie do tych małych miasteczek i wsi raczej na zaproszenie ludzi, którzy wyrażają chęć i potrzebę rozmowy na temat osób LGBT+. A czy podczas takich spotkań spotykacie się z wrogością?

Kuba: Nas to nie spotkało. Niestety Maria musiała zmierzyć się z problemami ze swoją parafią. To osoba wierząca, która od lat jest bardzo zaangażowana w lokalną społeczność i od lat organizowała różne wydarzenia. Często to także były wydarzenia związane z Kościołem katolickim i kiedy zaczęła działać dla społeczności LGBT+, lokalna parafia odcięła się od niej, co było dla niej bardzo przykre. Staraliśmy się ją w tym wesprzeć.

Gosia: Na szczęście Maria znalazła w końcu księdza, który uczestniczył w jej wydarzeniach. Oczywiście to nie była jej lokalna parafia, ale udało się jej włączyć osobę duchowną do tego działania.

To jest bardzo duże osiągnięcie, zwłaszcza w Polsce, gdzie z Kościołem katolickim jako osoby queerowe mamy, delikatnie mówiąc, napięte stosunki.

Kuba: Jadąc do grupy sojuszniczej, od początku zaznaczamy, na przykład: cześć, jestem Kuba, jestem gejem, przez najbliższy czas możecie pytać, o co chcecie, ja nie będę was w żaden sposób oceniał. Jeżeli będzie na to zgoda, będziemy poprawiać siebie nawzajem i będziemy słuchać tego, co dla naszej społeczności jest ważne. Tworzymy przestrzeń, w której nie wymagamy wysokiego progu wejścia. To jest właśnie przykład Grześka i Oli z Funduszu, którzy pojechali do Wygnanki, gdzie mieszkańcy i mieszkanki mówili, że ich dostęp do informacji jest bardzo mały, to jest głównie TVP. I te osoby nie wierzą w tę narrację, którą sprzedaje telewizja publiczna, ale nie mają z kim o tym porozmawiać. Często przed nami są takie wyzwania.

Wspominacie, że jeżdżąc do różnych miejscowości i wsi, staracie się uczyć niedyskryminujących pojęć dotyczących osób LGBT+. A jak na polskiej wsi ludzie odnoszą się do pojęcia aktywizmu? Czy w ogóle w tym wszystkim słowo aktywizm się pojawia, czy ludzie mają po prostu potrzebę działania i to pojęcie nie funkcjonuje, bo nie jest im bliskie?

Gosia: Zrobiliśmy badania dotyczące narracji sojuszniczej i kwestia tego, jak osoby nazywają realne, faktycznie działania, które chciałyby robić, to bardzo rzadko nazywają to wolontariatem czy aktywizmem. Inną sprawą jest w ogóle pojęcie sojusznictwa z osobami LGBT+. Z tego badania wyszło nam, że osoby życzliwe wobec osób LGBT+ niekoniecznie lubią to słowo, czy je rozumieją. Kojarzy im się jakoś militarnie, nieprzyjaźnie, takie hasło-slogan, z którym się nie utożsamiają. Jednak w tym wszystkim ich postawa, czy to faktyczna, czy postulatywna jest postawą życzliwą wobec osób LGBT+.

Z badania też wyszły nam bardzo różne typy osób życzliwych, tak zwanych sojuszniczych. W mniejszych miejscowościach jest więcej takich obrończyń, bo najczęściej są to kobiety, które staną fizycznie w obronie osób LGBT+ przed atakiem fizycznym czy żartami, tak bardziej wspólnotowo i relacyjnie, działając nawet nie wobec społeczności a wobec konkretnych osób. W dużych miastach jest to bardziej sfera symboliczna, czyli wywieszenie flagi czy uczestnictwo w Marszu Równości, ale te osoby często nie działają dla konkretnych osób. Możemy zatem mówić tutaj o pewnym spektrum życzliwości wobec osób LGBT+.

W czerwcu pojawiają się często takie poradniki, z których można się dowiedzieć jak być dobrym sojusznikiem i sojuszniczką, czyli na przykład ustaw sobie tęczową ramkę na zdjęciu profilowym w mediach społecznościowych. W mniejszych miejscowościach osoby nie chcą tego robić, ponieważ jest to dla nich deklaracja polityczna. Za to dla nich ważniejsze będzie obronienie osoby LGBT+ w jakiejś trudnej sytuacji. To też jest życzliwa postawa, ale jest to bardziej zindywidualizowane i zniuansowane.
Mam wrażenie, że z waszych doświadczeń wynika, że jako społeczność mamy więcej osób życzliwych i sojuszniczych, niż nam się wydaje.

Kuba: Myślę, że dla naszej społeczności w ogóle jest nieoczywiste, że odsetek osób nam życzliwych na wsiach i w dużych miastach jest taki sam. Formy wsparcia są różne, ale tych osób jest mniej więcej tyle samo. Drugą bardzo ważną rzeczą jest to, że również na poziomie całego naszego kraju jest więcej osób nam przyjaznych, niż się wydaje. Same osoby życzliwe myślą, że jest ich między 5-10 proc., a w rzeczywistości jest ich aż 43 proc.!

Gosia: Ten odsetek 5-10 proc. nazywamy taką samotnością sojuszniczą. Ludzie myślą, że nie ma wokół nich innych osób, które też wspierają osoby LGBT+, co jest nieprawdą. Ten głośny hejt, homofobiczna i transfobiczna narracja jest bardzo głośna, ale stoi za nią bardzo mała grupa, która zagłusza i trochę paraliżuje pozostałe osoby.

Kuba: Osób nam wprost wrogich w różny sposób jest 19 proc. Co ciekawe, to taki sam wynik, jak w zachodnioeuropejskich demokracjach, więc mimo całej nagonki na osoby LGBT+, która miała miejsce w ostatnich latach, Polska nie odbiega w tym względzie od państw Zachodu.

Zastanawiam się nad tym, czy kiedy aktywizm staje się pracą, czyli tak jak w waszym przypadku, nie narażacie się na doświadczenie wypalenia aktywistycznego?

Gosia: To zawsze jest wyzwanie. Kiedy z Olą zakładałyśmy Fundusz, chciałyśmy zadbać o osoby, które są u nas zatrudnione. Dbamy o to, żeby odpoczywać, żeby nie pracować bez przerwy i żeby wzajemnie się wspierać.

Kuba: To jest pytanie zarówno bardzo indywidualne, jak i na poziomie działania organizacji. Mam poczucie, że na poziomie indywidualnym trzeba rozgraniczyć to, gdzie kończy się praca, a zaczyna aktywizm. Próba rozdzielenia tego jest ogromnym wyzwaniem. Na poziomie organizacji pracy mam poczucie, że wszyscy w zespole dbają o siebie nawzajem. Sprawdzamy, kto ma jakie potrzeby, upewniamy się, czy ktoś nie potrzebuje wsparcia.

A czy doświadczyliście kiedyś wypalenia aktywistycznego i jak sobie potencjalnie z tym poradziliście?

Gosia: Chyba nie doświadczyłam, ale też dosyć krótko jestem w aktywizmie. Niemniej myślę, że bardzo ważne jest, aby pilnować swoich granic, to jest dla mnie osobiście bardzo ważne, żeby to nie był wyzysk i praca ponad siły. Staramy się też, żeby ta przestrzeń na poproszenie o pomoc, o wsparcie zawsze była, to jest dla nas super ważne.

Kuba: Charakter pracy w Funduszu jest też dość unikatowy. Pracujemy na rzecz pozytywnych akcji, które dają nadzieję. To jest też taki motor napędowy do działania. Oczywiście nie żyjemy w bańce — współpracujemy z osobami, które żyją na wsiach i w małych miejscowościach, i spotykają się z homofobią, ale przekaz jest głównie o nadziei i o tym, jak możemy zmieniać wszystko na lepsze.