Zanim synonimem tańca stały się Ibiza, Berlin czy Londyn, pod koniec lat 60. w Nowym Jorku, David Mancuso zaczął puszczać swoje płyty znajomym. Prywatki szybko stały się The Loftem, ikonicznym miejscem bezpiecznym dla społeczności LGBTQ+. Klub powstał w ważnym momencie - między wydarzeniami w Stonewall a Christopher Street Liberation Day, pierwowzorem dzisiejszego Pride'u. Dzięki systemowi zaproszeń, Mancuso zbudował dom dla tych, którzy nie mieli się gdzie podziać, bowiem w tamtych czasach policyjne naloty na kluby były normą. W tyglu kultur i inspiracji rodziła się muzyka disco. Dziś możemy myśleć, że to banał, ale to dzięki Mancuso powstała figura DJ-a, który zabiera publiczność w podróż. Na jego imprezach nie liczyło się gwiazdorstwo, a atmosfera i wspólnota. I te wartości ruszyły w świat.

W jednej z pierwszych gejowskich dyskotek The Sanctuary można było usłyszeć pionierskie techniki miksowania ze sobą muzyki w jeden, spójny set. Dziś wydaje się niesamowite, że kiedyś nie był to standard. Paradise Garage z kolei, by stanąć w opozycji do słynnego Studia 54, sięgnął po podobny model działania co The Loft. Dzięki zaproszeniom i prywatnemu charakterowi można było obejść licencje i trzymać klub otwarty nawet do 10 rano, zupełnie niczym w dzisiejszych przybytkach Berlina. To tutaj swój styl kształtowali Nicki Siano, Larry Levan czy Frankie Knuckles. 



Ten ostatni przeprowadził się pod koniec lat 70. do Chicago, gdzie został rezydentem klubu Warehouse. I tak zaczęło się mówić o muzyce z Chicago jako "housie" a jej nowojorskiej odmianie "garage", od nazw swoich domowych klubów. To wtedy narodziły się egalitarne wartości obecne dziś w kulturze rave.

Po drodze, zanim jeszcze house z Detroit stał się technem, pod koniec lat 80. odżyła kultura czarnych, queerowych bali i narodził się voguing. Rozpowszechniona przez "Vogue" Madonny i film "Paris Is Burning" kultura po blisko czterdziestu latach w końcu ocieka blichtrem i szacunkiem, o którym marzyły tańczące w latach 80. osoby, ale wtedy była zjawiskiem powstałym w biedzie i cierpieniu.  



Gdy muzyka taneczna zaczęła docierać do Europy, jej siła i znaczenie w Ameryce zaczęła maleć. Wielu artystów przeprowadziło się do prężnych europejskich ośrodków, a spontaniczność kultury rave szybko zastąpił brutalny biznes. I choć w niektórych miejscach wciąż pamięta się o tym, że korzenie muzyki tanecznej leżą w kulturze queerowej, wiedza ta powoli zaczyna zanikać w nadmiarze komunikatów. Warto więc pamiętać, że gdyby nie amerykańska społeczność LGBTQ+, wszystko mogłoby wyglądać inaczej: bez spontaniczności, erotyki, zmysłowości i cielesnych doznań, za to w motorycznym rytmie niemieckiej repetycji. A gdy ruszają marsze i parady równości, możemy z dumą kroczyć do swojej muzyki.